wtorek, 18 marca 2014

Zakopane...zakopane...słońce...góry i górale...

Zakopane....Pierwszy raz byłam tam mając 16 lat. Byłam zachwycona, dokładnie tak samo jak podczas wakacji w 2013.

Zamieszkałyśmy w uroczym domu o nazwie Lawinia - przy okazji serdecznie polecam. Lokalizacja ma same plusy. Dom jest czysty i uroczy, a co najważniejsze mieści się dosłownie kilka kroków od targu i Krupówek. Poniżej dane kontaktowe gdyby ktoś chciał.


Tak jak już wspomniałam, lokalizacja miała wiele plusów, kolejnym z nich był widok z okna.


 Piękny ogród, parking oraz miejsce do którego udali się kierowcy, czyli targowisko i trochę dalej Krupówki.


A jak spojrzeć dalej...Giewont.
I jak tu się nie cieszyć. Coś dla ciała, coś dla ducha.


I wspomniane, targowisko.




Stragany z tymi pysznościami odwiedzałyśmy każdego dnia :) choć tanio nie było.



I te wszystkie cudeńka były dosłownie o kilka kroków od naszego miejsca zamieszkania.


Plan naszej wyprawy do Zakopanego był bardzo ambitny, ale jak wiadomo plany planami a życie życiem.
Tak czy inaczej udało się nam trochę z niego zrealizować.
Na pierwszy ogień poszła Gubałówka. I decyzja, że wjeżdżamy kolejką :) - Wiecie, atrakcje muszą być!




Na dzień dobry przeraziła nas kolejka do kas. Była bardzo długa. No cóż, ale czego można było się spodziewać? Piękna pogoda i Zakopane?
Ustawiłyśmy się w kolejce i dosłownie po chwili pojawiły się osoby proponujące pomoc. Panie - "koniki" -proponowały sprzedaż biletów w trochę wyższej cenie, ale bez stania. W tym momencie chcę przestrzec przed lenistwem i pójściem na skróty. Okazało się, że niektórzy musieli schodzić pieszo z Gubałówki :) bo bilety były tylko w jedną stronę.
Straszna kolejka okazała się całkiem niestraszna i dosłownie po kilkunastu minutach czekałyśmy na nasz wagonik.
Tu po raz kolejny ostrzegam przed skorzystaniem z "pomocy" zaradnych ludzi.

A to już widok z Gubałówki. Zapiera dech w piersiach.




Kolejne dobre miejsce i moment na wydanie paru złotych :)


Można było i tak :)


Kolejna atrakcja ...z której chętnie korzystały dzieci.


Na Gubałówkę i z można dostać się na kilka sposobów. Ambitni wchodzą i schodzą o własnych siłach. Mniej ambitni wchodzą i wracają kolejką. Osoby rządne wrażeń - czyli między innymi my - wjechały i zjechały kolejką. Była jeszcze jedna możliwość. Można było wejść, wjechać kolejką a zjechać takimi wozikami na szynach. Jak widzicie każdy znajdzie coś dla siebie. Pewnie są i inne sposoby, ale nie znam.

Na Gubałówce warto skosztować fajnego ciasta z różnymi posypkami. Pycha.

Kolejnym punkiem naszego planu była Kotlina Kościeliska.
Cudownie się okazało, że busiki które tam jeżdżą, stoją niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Po dotarciu na miejsce postoju, okazało się, że zostały trzy wolne miejsca do pełnego busa i można było ruszać.
Jazda trwała chwilę i już można było maszerować.

Kotlina Kościeliska



Chwila relaksu :)



A tu biegnę po oscypki :)




Oczywiście w jedną stronę było ok, ale w drugą, trochę gorzej :( zwłaszcza, że dorobiłam się niezłych bąbli na piętach. Ale czego się nie robi...Nauczka na przyszłość - nie zakładać nowych butów.

Kolejną atrakcją miał być wjazd na Giewont. Przed wyprawą, wieczorem, zgodnie ustaliłyśmy, że wstajemy wcześnie rano i biegniemy zająć kolejkę. Niestety z rana jak zadzwonił budzik, równie zgodnie, doszłyśmy do wniosku, że jeszcze chwilę pośpimy - w końcu są wakacje. Chwila okazała się kilkugodzinnym opóźnieniem i miała wymowne skutki.
Po dotarciu na miejsce zastała nas wielka kolejka w którą pokornie się ustawiłyśmy i stałyśmy...stałyśmy...stałyśmy...Kolejka nawet nie drgnęła. Oczywiście wszystko świetnie. Słoneczko przyświecało, przy okazji wychodziły wszystkie poty, ale co tam. Kto jak nie my. W kolejce fajnie się rozmawiało i tyle. Po godzinie kolejka ruszyła się może o kilka metrów. Po minach córek widziałam, że to wyzwanie przekracza nasze możliwości. Więc po chwili narady, pożegnałyśmy sąsiadów i ruszyłyśmy w stronę busów.
Morał z tej wyprawy jest taki - jeśli naprawdę chcesz wjechać na Giewont - nie możesz się lenić i musisz wstać wcześnie, bardzo wcześnie.

W drodze powrotnej szybko zrobiłyśmy rozgrzeszenie i doszłyśmy do wniosku, że przecież możemy tam wrócić innego dnia. W sumie był to początek naszego pobytu.

Busik zostawił nas w centrum, tuż obok dworca. Pomyślałyśmy, że skoro jest jeszcze wcześnie i fajna pogoda, to możemy wybrać się na spływ Dunajcem. Jak pomyślałyśmy, tak zrobiłyśmy.
Tu także dopisało nam szczęście. Jak tylko doszłyśmy w miejsce zbiórki, okazało się, że jest już prawie komplet i zaraz odjechaliśmy.
Wszystkich, którzy mają opory przed korzystaniem z tego typu usług, mogę powiedzieć, że nie ma się czego bać. Tanio może nie jest, ale zawiozą, odwiozą a przy okazji pokarzą coś po drodze, czego sama pewnie bym nie zobaczyła. A tak zobaczyłyśmy Zamek w Niedzicy i przepiękny mały XV wieczny kościółek w Dębnie Podhalańskim. Przewodnik powiedział nam, że w tym kościółku ślub brał sam sławny Janosik. Jak wiecie średnio skończył, ale miejsce wyjątkowe...wprost magiczne.
Kolejnym plusem usługi był fakt, że wycieczki, takie jak nasza, nie musiały stać w długiej kolejce po bilety wstępu. Kierowca naszego busika poszedł do kasy a my od tyłu wprost na brzeg Dunajca. Po kilku minutach wrócił z wachlarzem biletów. A dosłownie chwilę później, nasza grupa zajmowała miejsca w łodziach Flisaków Pienińskich. Ekspres!
Jedyny minus tej wycieczki to brak aparatu. Widoki, piękna pogoda i opowieści przewoźników - bezcenne!
Polecam!

Wracając do domu, po raz kolejny już, przechodziłyśmy przez najsławniejszą, najbardziej tłoczną i kolorową ulicę Zakopanego - czyli Krupówki. Jestem pewna, że do odwiedzin tej ulicy nikogo nie trzeba namawiać. Jest bajecznie kolorowa i gwarna. Miejscami nawet "aromatyczna" w związku z tym, że parkują tam dorożki. Ale co tam. Wszystko do przeżycia :)


Kolejnym celem było Morskie Oko.
Nie ukrywam, trzeba przejść kawał drogi (parę kilometrów w jedną stronę), nogi wchodzą w...d...ale widoki...wynagrodzą wszystko. Oczywiście i tu jest wersja dla tubylcy przygotowali wersję dla wymagających - wozy konne. Kto chciał i kto miał wolne środki, mógł skorzystać. My weszłyśmy i zeszłyśmy o własnych siłach i we własnym tempie :) choć były chwile zwątpienia.

Wybierając się na wycieczkę do Morskiego Okaz, polecam usługi lokalnych przewoźników, czyli tak zwane busiki. Zawiozą na miejsce i nie trzeba się martwić gdzie zostawić auto. Wbrew pozorom zaparkowanie auta, nie jest to takie łatwe. Samochody trzeba zostawiać dużo wcześniej. Wyżej mogą wjechać busy i autokary.

A to już droga prowadząca do Morskiego Oka.


Pierwszy "wodopój"



Z tego miejsca, to już dosłownie parę kroków...do celu.




Cudnie... jezioro ma przepiękny zielony a miejscami turkusowy kolor.



Jeśli ktoś kocha góry i chce zobaczyć jak najwięcej szczytów, powinien odpowiednio wcześnie (z tego co wiem, wystarczy rok wcześniej) zarezerwować sobie pokój w schronisku poniżej. To właśnie z tego miejsca, będzie mu najbliżej. Trzeba tylko pamiętać, że Tatry są piękne, ale bywają zabójcze.




Atrakcji jest dużo więcej a o Tatrach można pisać bez końca. Moim zdaniem, jest to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie mamy - jeśli ktoś lubi góry.
Polecam, bo naprawdę warto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Może chcesz coś dodać?